Ostatnia kryjówka na ziemi
Najwyższa pora, by naukowcy znaleźli sposób na zbadanie największych głębi naszych oceanów. Kryją się tam bowiem nie tylko potwory, jak mityczny kraken czy wąż morski, ale - być może - także bazy Obcych.
Nie wiadomo dokładnie, kiedy naprawdę po raz pierwszy zobaczono USO (Unidentified Submarine Object - Niezidentyfikowany Obiekt Podwodny). Dawne opowieści żeglarskie straszą tylko potworami morskimi. Niektóre zapiski z czasów starożytnych prawdopodobnie poświęcono asteroidom, a nie USO. Z Europy pierwsze doniesienia o latających ognistych kulach wpadających do morza pochodzą z XI wieku; w Japonii, w 1361 roku, widziano wynurzający się z morza obiekt podobny do bębna, a w arabskich kronikach z 1479 roku można przeczytać o obiekcie w formie rakiety, który widziano w przybrzeżnych wodach. Niezwykłe zjawisko zarejestrowano 12 listopada 1887 r., u wybrzeży Nowej Szkocji, w pobliżu Przylądka Race. Około północy załoga jednostki Le Siberian zauważyła ogromną kulę ognia, która wynurzyła się błyskawicznie z oceanu, około 15 metrów od statku, i pomknęła w przestworza, kierując się na południowy zachód. Marynarze byli zaskoczeni prędkością, z jaką się poruszała. W XIX w. nie wymyślono jeszcze technologii, która mogłaby w tak zawrotnym tempie wyrzucić wielki obiekt z wody prosto w kosmos.
Skandynawskie opowieści
Nie wiedzieć czemu, akurat ze skandynawskich akwenów napływa zdecydowanie najwięcej doniesień. Wiele obserwacji dokonano w ostatnich dniach II wojny światowej. Tajemnicze obiekty nazwano Rakietami-Duchami. Wynurzały się z morskich głębin i przepadały bez śladu gdzieś na północy Europy. Latem 1946 r. widziało je tysiące ludzi. Podejrzewano nawet, że któreś z państw rozwija nową technologię. Także i dzisiaj, w wodach otaczających Skandynawię pojawiają się podobne obiekty. Ludzie widują kuliste lub cylindryczne formy, zaledwie metrowe, spadające do wody. W kwietniu 1988 roku głównodowodzący szwedzkiej armii, Bengt Gustafsson, powiedział publicznie, iż w ciągu 6 ostatnich miesięcy siły zbrojne odnotowały około 30 przypadków wykrycia niezidentyfikowanych obiektów podwodnych w rejonie wód szwedzkich. Chyba najbardziej typowe USO dostrzegł w 1954 r. holenderski kapitan, płynący do Nowego Jorku. Około 80 mil od brzegu wypatrzył przez lornetkę wynurzający się z głębin okrągły, popielaty krążek oświetlony z dołu, który bardzo szybko zniknął w przestworzach. Rok później dwaj piloci z US Air Force lecieli nad Bahamami. Nagle zauważyli, że z morza wyłania się świecący obiekt i unosi tuż nad powierzchnią wody. Przypominał kulę otoczoną pomarańczowo-żółtym światłem. USO szybowało wolno przez kilka minut, aż nabrało szybkości i błyskawicznie wróciło w morskie głębiny. W lutym 1963 roku, 50 mil przed brzegami Spitsbergenu stacjonowała Flota Północnoatlantycka Marynarki Brytyjskiej. Radar na jednym ze statków wychwycił na wysokości 10 kilometrów nieznany obiekt. Jego długość szacowano na 35 metrów, ale bezpośredni kontakt okazał się niemożliwy. Chwilę potem obiekt zbliżył się na odległość kilkunastu kilometrów i bezszmerowym lotem wpadł do morza. W tej samej chwili znikł z radarów. W miejscu, gdzie spadł, natychmiast rozpoczęto poszukiwania. Zanurzano sondy, ale obiekt zszedł jeszcze głębiej i nie udało się go zlokalizować. Dowództwo Marynarki nie zaprzestało poszukiwań. Zrezygnowano dopiero po kilkunastu dniach i sporządzono szczegółowy raport.
Nieuchwytni obserwatorzy
Kilka miesięcy później odbywały się w tym samym regionie kolejne manewry wojskowe. Brał w nich udział lotniskowiec Wasp, dwa niszczyciele i kilka łodzi podwodnych. W pewnej chwili sonda głębinowa niszczyciela zarejestrowała w morzu nieznany obiekt. Jedna z łodzi podwodnych otrzymała rozkaz zlokalizowania go. Rozpoczęto poszukiwania, które przypominały pościg. Prędkość obiektu oceniono na 300 km na godzinę! W tej sytuacji zakończono akcję. Jednak przeszukiwanie głębin trwało cztery dni. Wzięły w nim udział wszystkie jednostki, które znalazły się w tym rejonie. Bez skutku. Kilka dni później sonda głębinowa nieoczekiwanie go wychwyciła. Znajdował się na niewiarygodnej głębokości 8 tysięcy metrów. Tak głęboko nie mogła zanurzyć się żadna, nawet supernowoczesna jednostka podwodna! Trzy lata później, 20 lipca 1967 roku, załoga argentyńskiego statku Naviero była świadkiem niemożliwego do wyjaśnienia zjawiska. Statek znajdował się około 120 mil od Przylądka Santa Marta Grande w Brazylii, kiedy kapitan zwrócił uwagę załogi na dziwny obiekt na niebie. Jego długość oceniono na 30 metrów. Był metalowy i błyszczał niebiesko-białymi światłami. Ponad kwadrans leciał równolegle do płynącego statku, jakby go obserwował. W pewnej chwili tajemniczy cylinder gwałtownie zmienił kurs i zanurzył się w morzu. Dzięki silnym światłom widoczny był również pod wodą.
Tego samego roku w październiku zauważono w porcie Shag Harbour pływający obiekt. Był zanurzony do połowy i roztaczał wokół siebie czerwone i pomarańczowe światła. Po chwili wolno uniósł się w powietrze, przyspieszył i z ogromną prędkością poszybował w przestworza. Po pewnym czasie latający obiekt znów się ukazał, ale pół mili dalej. Wytracał szybkość jak samolot, łagodnie spłynął w dół i zniknął w morzu. Zaciekawieni ludzie wsiedli do łódek i popłynęli jego śladem. W miejscu, gdzie się zanurzył, zobaczyli żółtą, spienioną wodę. Poszukiwania trwały dwa dni, ale i tym razem niczego nie znaleziono.
Podwodne bazy wypadowe
Tajemnicze obiekty zaobserwowali także nurkowie. W lipcu 1965 r., u wybrzeży Florydy koło Fort Pierce, dr Dimitri Rebikoff kierował projektem naukowym. Nurkowie zanurzali się na głębokość 30 metrów, żeby zebrać jak najwięcej informacji o prądach morskich. Doktor i ekipa nurków dostrzegli dziwny obiekt o kształcie gruszki. Pomyśleliśmy, że to zatopiona sonda - powiedział Rebikopff dziennikarzowi Los Angeles Times. Jednak po chwili obiekt zaczął się oddalać. Najpierw poruszał się z małą, jednostajną prędkością, potem zwiększył tempo, zmienił kierunek i błyskawicznie zniknął. Nie wysyłał w naszym kierunku żadnego sygnału. U wybrzeży Alcocebre, we wschodniej Hiszpanii doszło do bardziej dramatycznego kontaktu z podobnym obiektem. W lipcu 1970 roku nurkowie mieli trening. Podczas kolejnego schodzenia w dół, na głębokości 10 metrów zobaczyli coś, co miało 6 metrów długości i kształt cylindra. Zaintrygowani chcieli zbliżyć się do niego, ale poczuli się jak sparaliżowani, nie mogli nawet ruszyć dłonią, by go dotknąć. Po chwili cylinder poruszył się i zaczął przygotowywać do wynurzenia. Ku bezgranicznemu zdumieniu załogi pojawił się i wystartował w powietrze tuż przy ich jachcie!
Czym są USO? Może to po prostu zwykłe UFO, które powracają do swych podwodnych lądowisk? Niektórzy ufolodzy sądzą, że ufonauci (nieważne, czy są przedstawicielami cywilizacji przybyłych z kosmosu, czy mieszkańcami podwodnych miast) muszą mieć w pobliżu Ziemi bazy wypadowe. A może istnieją one na naszej planecie, lecz są ukryte w miejscach, do których jeszcze nie potrafimy dotrzeć - a to oznacza oceaniczne głębiny.
Marta Ammer